Podsumowanie pikniku Nowej Prawicy.

W dniach 22-24 czerwca bieżącego roku w miejscowości Cesarka pod Łodzią odbył się drugi, po ubiegłorocznym w Skorzęcinie, Piknik Nowej Prawicy. Tym razem zadanie zorganizowania imprezy powierzono oddziałowi łódzkiemu partii, a przygotowaniami zajął się z ofiarnością prezes regionu, Pan Jacek Dobiesz. Podobnie jak w ubiegłym roku, celami przyświecającymi temu letniemu spotkaniu była integracja środowisk polskiej prawicy i wymiana poglądów, w warunkach mniej oficjalnych niż tradycyjne kongresy i zjazdy partyjne.

W czasie dwóch dni, na różne tematy polityczne zabierali głos nie tylko członkowie i delegaci Nowej Prawicy, ale również osoby nie związane bezpośrednio z partią, ale niezaprzeczalnie reprezentujące środowiska konserwatywne, wolnościowe i tradycjonalistyczne.

Pierwszego dnia głos zabrał Pan Michał Marusik, odbyło się również integracyjne ognisko. Drugiego dnia, w sobotę, mieliśmy okazję posłuchać Pana Seweryna Szwarockiego, prezesa Stowarzyszenia “Koliber”, a także uczestniczyć i przyglądać się warsztatom prowadzonym przez Panów Wojaka i Dziambora. Wypowiadał się również Pan Grzegorz Sowa, znany z protestów przeciwko przymusowym, ZUS-owskim “ubezpieczeniom społecznym” (dodałem cudzysłów, ponieważ jak sama nazwa wskazuje ubezpieczenie to coś co daje nam jakiekolwiek chociaz poczucie bezpieczeństwa, tym śmieszniej zatem sformułowanie to brzmi w kontekście bandyckich poczynań ZUS-u) w których w Piotrkowie Trybunalskim wspierała go również reprezentacja łódzkiego oddziału Nowej Prawicy. Pan Grzegorz Sowa na pikniku w Cesarce zasilił swoją osobą szeregi naszej organizacji.

Swoimi wystąpieniami drugi dzień pikniku uświetnili również prof.. Marek Jan Chodakiewicz, ekspert waszyngtońskiego “Institute of World Politics” i publicysta tygodnika Najwyższy Czas, Pan Ireneusz Jabłoński z Centrum Adama Smitha i Pan Marek Migalski, europoseł, działacz PJN. Mieliśmy również okazję wysłuchać Prezesa Nowej Prawicy, Pana Janusza Korwin-Mikke, który w błyskotliwym przemówieniu przedstawił wizję przejęcia władzy w Polsce i przez konserwatywno-wolnościową prawicę i naprawy Rzeczypospolitej.

Piknik, w czasie którego dopisała piękna pogoda, był zdecydowanym sukcesem. Spotkania szerokich środowisk politycznych, których wspólnym mianownikiem jest prawicowość, udowadniają że pomimo różnic jesteśmy w stanie dyskutować i dochodzić do owocnych wniosków i spostrzeżeń. Pozwala to żywić nadzieję na konsolidację prawej strony polskiej sceny politycznej oraz stworzenie wspólnego, silnego frontu na rzecz uzdrowienia Ojczyzny.

Jacek Przybylski- członek KNP Łódź

 

Wyklęci przez lata, stańcie do apelu.

Żołnierze Wyklęci, oczerniani przez dziesięciolecia pierwszej i drugiej komuny bohaterowie, przetrwali w pamięci, w przekazywanych z pokolenia na pokolenie po cichu opowieściach. Tych opowieściach, z których wiemy, kto strzelał w plecy naszym żołnierzom w Grodnie, po 17.IX.1939, gdy miasto to stawiło opór czerwonej agresji, stawiło, bo nie dotarł tam na czas idiotyczny rozkaz “z sowietami nie walczyć”. Tych opowieściach mądrych , starszych ludzi, którzy pamiętają kim byli wcześniej i z jakich środowisk wywodzą się “zasłużeni opozycjoniści”, którym rezydujący w Pałacu “polonista” wręcza ordery z naszym godłem, sprawiając, że mają one dla wielu już tylko wartość blachy z której są zrobione. Przetrwali na przekór gadzinowej, sowieckiej propagandzie PRL i kłamstwom III Rzeczpospolitej, rozpowszechnianym przez władze i media wywodzące się ze środowiska, które po dyktacie z Magdalenki otrzymało monopol na kształtowanie myśli Polaków.

Powoli do świadomości Narodu dociera wiedza o antykomunistycznym powstaniu, o wojnie domowej która trwała na naszych ziemiach od drugiej połowy 1944 roku, do 21.X.1963 roku, gdy w miejscowości Majdan w pow. Lubelskim postbermanowskie psy gończe dopadły i zabiły Józefa Franczaka (ps. “Lalek”), ostatniego ukrywającego się żołnierza zgrupowania mjr. Hieronima Dekutowskiego “Zapory”. Powstanie to, rozpoczęte gdy okazało się, że nadchodzący ze wschodu “sojusznik” w walce przeciw Niemcom, jest o wiele groźniejszym wrogiem. Że wywozi w głąb “ruskiej ziemi”, że strzela w tył głowy, że gwałci, kradnie, zabija i rabuje. Że jak Tatarzy niegdyś, prze na zachód, niszcząc ogniem i mieczem, że reprezentuje antycywilizację zniszczenia i rabunku, że łączy azjatyckie okrucieństwo z wielkoruską pychą.

Okres pierwszy tegoż zrywu, lata 1944-45, cechuje największa aktywność. W działaniach i akcjach podziemnych oddziałów, których łączna liczebność w tamtym okresie szacowana jest na 200 tyś żołnierzy, pozostających w dobrze zorganizowanych strukturach, widać nadzieję.

Nadzieję na zwycięstwo, na to, że zachodni sojusznicy nie zdradzą po raz drugi, że gen. Patton ruszy dalej na wschód, że czerwona zaraza zostanie wypchnięta. Akcje zbrojne w tym okresie były odważne, dobrze zaplanowane i miały ofensywny charakter. Kolejne lata, 1945-47, okres nazywany winowskim, to działalność Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”, niebędącego z założenia typową organizacją partyzancką. Nadzieje na rychły wybuch wyzwoleńczej III wojny światowej coraz bardziej rozmywały się, a działania skupiały się głównie na obronie ludności cywilnej przed ubeckim terrorem. Ruch osłabiony został również przez dwie ogłoszone wtedy przez okupacyjne czerwone władze “amnestie”. Ujawniających się żołnierzy podziemia represjonowano, wsadzano do więzień, aresztowano. W okresie tym osłabieniu działalności partyzanckiej towarzyszył rozwój tzw. “konspiracji młodzieżowej”. Młodzi ludzie, nierzadko w wieku 12-16 lat, na własną rękę tworzyli nieformalne struktury opierające się władzy metodami sprawdzonymi w praktyce “małego sabotażu”, propagandą. Spotykały ich za to wyroki wieloletniego więzienia, często otrzymywali karę śmierci.

Ostatni, najbardziej dramatyczny okres po 1952 roku, mający też cechy typowo polskiego romantyzmu, to czas ukrywających się pojedynczych oddziałów partyzanckich, ludzi niemających już nic do stracenia, nie chcących się poddać i gotowych na śmierć. Do końca prowadzili walkę, której nie mogli wygrać, zabierając ze sobą w chwili śmierci tak wielu wrogów jak było to możliwe.

Przez całe dekady PRLu szkalowano i oczerniano Żołnierzy Wyklętych w pseudohistorycznych publikacjach, zarzucano im pospolite przestępstwa, kolaborację z Niemcami, starano się obrzydzić ich w oczach Narodu. Ci którzy pozostali przy życiu byli inwigilowani jeszcze w latach 90tych ubiegłego wieku. Ponieważ wielu z nich, a właściwie znakomita większość wywodziła się ze środowiska przedwojennego obozu narodowego, popularne były oskarżenia o antysemityzm i faszystowskie sympatie. Dotyczyło to zwłaszcza żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego czy Konfederacji Narodu i Uderzeniowych Batalionów Kadrowych. Również w III Rzeczypospolitej szargano ich pamięć. Dominujące we władzach środowisko KOR/ROAD/UD/KLD/UW…(ostatniej odsłony tej samej hydry czytelnik zapewne się domyśla) wespół z postkomunistami i posłusznymi mediami posługiwało się podobnymi oszczerstwami jak pierwsza komuna, a gdy okazało się, że te metody nie zdają już egzaminu, próbowano przemilczeć ich istnienie. Oficjalną pamięć o nich przywrócił dopiero w 2010 r,

Prezydent RP, ś.p. Lech Kaczyński składając projekt ustawy, w myśl której 1 marca stał się świętem państwowym, Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Tego dnia wspomnijmy straceńcze bohaterstwo żołnierzy Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, Brygady Świętokrzyskiej NSZ,  Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, Związku Jaszczurczego i wielu innych organizacji których nazwy długo można by wymieniać. W czasach tak trudnych jak obecne ich postawa powinna być dla nas przykładem. Przypominać o nich należy tak długo, dopóki apologeta stalinizmu Tuwim będzie miał w Polsce więcej szkół swojego imienia niż Danuta Sędzikówna „Inka”.

Cześć i chwała Bohaterom!

Jacek Przybylski- członek KNP Łódź

CZY FALSCHIRMJAEGER ZNOWU WYLADUJĄ NA KRECIE?

Fakt że Hellada znów płonie, mimo kolejnych “transz pomocowych” od unijnego big brothera, nasze oficjalne (czyt. gadzinowe) media starają się ze wszystkich sił przemilczeć, a jak się już nie uda przemilczeć, to chociaż zbagatelizować. Właściwie to trudno im się dziwic; nasz ukochany eurokołchoz (czyt. Deutsches Reich) i jego frankfurcki bank (czyt. Reichsbank) ładują kolejne miliardy ojro mające “uratować”(słowo ratunek w ostatnich miesiącach, przynajmniej w geopolityce zaczyna nabierać nowego znaczenia) grecką gospodarkę od bankructwa (czyt. nie dopuścić do wyjścia przez ten kraj z bagna nazywanego strefą euro), a ci wredni południowi lenie i nieroby, zamiast skakać pod Niebiosa (lub jak kto woli pod Olimp) z radości, trzymać mordę na kłódkę i godzić na wszystko co wykombinują, a jakże dla ich dobra, “starsi i mądrzejsi” rzucają pomarańczami i innym barachłem w policję chroniącą namiestników tychże “starszych i mądrzejszych” w Guberni Greckiej, i wcale, ale to wcale z tejże pomocy się nie radują. Was ist los, zum Teufel?!

Oczywiście, z naszego punktu widzenia, nie ma co idealizować samych Greków. Faktem jest że wszystkie tzw. subwencje, czyli unijne marchewki dla debili, z apetytem przejedli, popili metaxą i przetrawili w czasie dwugodzinnej sjesty w ciągu dnia, między 14 a 16, gdy jest tak gorąco że nie mogą (nie chce im się?) pracować. Co więcej, marchewki te bardzo im posmakowały, zwłaszcza “pracownikom” urzędów, szeroko pojętej administracji i budżetówki. Coż zrobić, narody południa mają taką naturę, poza tym obowiązywała tu zasada “bierz jak dają”, a greccy politycy, aby zdobyć głosy, dawali, oj dawali, hojną ręką, nie myśląc o tym że każdy worek, a zwłaszcza ten z prezentami, jakieś dno mieć musi.

Efekt mamy; prezenty się skończyły, a brukselski Mikołaj (bynajmniej nie święty), za nowe Geschenki, każe płacić suwerennością i w politykę wewnętrzną Peloponezu się wtrążala.

Gdyby owe Geschenki jeszcze do łapek/brzuchów naszych kochanych, niezbyt pracowitych Hellenów trafiały, to i może tych pomarańczy w stronę białych kasków, przynajmniej przez jakiś czas,  leciałoby mniej, wiadomo żyj dniem, mawiał Epikur, również Grek.

Sęk w tym jednak, że podarki trafiają do kieszeni w surdutach opiętych na brzuszyskach bankowych mafiosów, ani z Helladą etnicznie ani wspólnym interesem nie związanych.

Takiego robienia w jajo, nawet najbardziej filozoficznie nastawiony i kontemplujący zachód słońca nad Adriatykiem przy kieliszku Uzo, potomek Zorby a tym bardziej  Leonidasa, nie zaakceptuje. Dlatego lecą pomarańcze, i coraz częściej coś cięższego. Greccy namiestnicy euroreichu, niedługo będą mieli bardzo poważny dylemat; czy gumowe kule zastąpić ołowianymi, nie przez przypadek –  jak na łódzkich juwenaliach parę lat temu, ale planowo i zamierzenie.

Taki zamiar i jego ewentualne wykonanie, wiązać się będą z konsekwencjami, których charakter będzie, ujmijmy to w ten sposób; ostateczny. Kto, w obronie obcych interesów, krew rodaków przelewa, ten okrywa się wieczną niesławą i dla własnego bezpieczeństwa, musi przelać jej tyle by bunt do końca zdławić. Ci którzy taki rozkaz wydadzą, nawet po stłumieniu rebelii nie będą w Grecji bezpieczni – brat Hamida Karazja w Afganistanie zginął w zamachu, mimo amerykańskiej ochrony. A jeśli wojsko i siły porządkowe odmówią strzelania do rodaków? Jeśli zobaczą na końcu lufy brata, sąsiada, kogoś kogo znają i zwrócą ją w drugą stronę? Wtedy rząd namiestników upadnie, powstanie kryzysowy gabinet narodowego ocalenia, który ogłosi wystąpienie z eurokołchozu, powrót do drachmy i zapewne dokona zabiegu podobnego do tego jaki wykonała Rosja bolszewicka po obaleniu i zamordowaniu Cara z rodziną; odmówi spłaty długów (Romanowowie potwornie zadłużyli Imperium) jako zaciągniętych przez państwo, którego kontynuacją  nowa Grecja nie będzie. Ci z namiestników którzy nie zdążą nawiać do Brukseli, staną przed sądem i skończą marnie, zaś kraje-wierzyciele zaczną z początku izolować Grecję. Ponieważ jednak pieniądze wpompowane w banki znajdujące się w Grecji są dość spore, wierzyciele (czyt. Niemcy) zaczną się niecierpliwić i zechcą uzyskać pełną kontrolę polityczną i gospodarczą nad niepokornym terytorium, osiągnąć to będą mogli jedynie drogą militarną, a wtedy, podobnie jak 1940 r., Falschirmjaeger znowu wylądują na Krecie.

Taki scenariusz jest możliwy (każdy lichwiarz pożycza po to by zarobić, lub przejąć majątek dłużnika, nie z dobroci serca), w przypadku jego realizacji istnieje też prawdopodobieństwo rozszerzenia konfliktu. W europrzerębel fiskalny wpadły przecież też inne kraje (PIIGS- Portugal, Ireland, Italy, Greece, Spain), katastrofa może mieć zatem wymiar ogólnoeuropejski( chyba nikt zdrowy na umyśle nie sądzi że Anglia pozwoli na stworzenie w Republice Eire niemieckiego protektoratu, Irlandia to nie Polska czy Czechy, leży za blisko ), a w konsekwencji globalny. Wtedy… cóż my, Polacy, partyzantkę mamy w genach…

Miejmy nadzieję jednak na to, że eurobajzel rozpadnie się sam, przy minimalnej liczbie ofiar, dzięki przejrzeniu na oczy narodów Europy, które w wyborach odrzucą wstawiany im kit i pogonią eurokratyczną sitwę Schulzów, Cohn-Benditow i innych Buzkohuebnerów do rezerwatu, gdzie ich miejsce. A rezerwat możemy im zrobić w Brukseli, stolicy państwa będącego sztucznym tworem. Myślę że uda się to wynegocjować z wyzwolonymi Wallonami i Flamandami.

Jacek Przybylski – członek KNP Łódź

Nie POzwólmy się zakneblować

18 i 19 lutego, tj. w ostatnią sobotę i niedzielę, odbyły się w Warszawie i Poznaniu liczące wielu uczestników manifestacje, o których próżno szukać jakiejkolwiek wzmianki w oficjalnych serwisach informacyjnych. 18 lutego ulicami Warszawy przeszedł kilkutysięczny Marsz Wolności Słowa, wyrażający sprzeciw min. wobec decyzji o nieprzyznaniu koncesji TV Trwam na nadawanie programów na płaszczyźnie cyfrowej. !9 lutego w Poznaniu, tradycyjnie już kibice Lecha Poznań i środowiska patriotyczne, upamiętniały Marszem Zwycięstwa rocznicę jednego z trzech naszych zwycięskich powstań, Powstania Wielkopolskiego z 1919 roku.

18 lutego w Warszawie odbyła się manifestacja poparcia dla Serbskiego Kosowa, organizowana przez środowiska narodowe, potępiająca oderwanie kolebki serbskiej państwowości od macierzy, które nastąpiło z pogwałceniem prawa międzynarodowego, jak i haniebny akt uznania „państwa” Kosowo, również przez III Rzeczpospolitą.

Wspólnym mianownikiem tych trzech wydarzeń, jest to że zorganizowały je środowiska opozycyjne wobec władzy zarządzającej naszą nieszczęsną ojczyzną oraz że informacje o nich zostały zablokowane bądź też (jak w przypadku Marszu Wolności Słowa) próbowano przedstawić je jako wydarzenia nieistotne.

Oczywiście władającemu nami POlskiemu  Stronnictwu Pruskiemu (nazwa mocno na wyrost, Prusy miały klasę, oni są jej w zupełności POzbawieni, podobnie jak ich mocodawcy, gdzie tam Angeli do Fryderyka Wielkiego czy Fryderyka Wilhelma)  nie w smak jest pamięć o wielkopolskim zrywie, zorganizowanym i sprawnie przeprowadzonym przez środowiska endeckie. Podobnie jak i kwestia Kosowa ( pozostawiam subiektywnej opinii czytelnika stosunek do Serbii, można polemizować nt. naszej tzw. bliskości kulturowej, osobiście uważam że Polakom bliżej do historycznie powiązanych z nami Węgrów czy katolickich Chorwatów, niż do piszących cyrylicą, prawosławnych Serbów, jednak niesprawiedliwość jest niesprawiedliwością bez względu na sympatie narodowościowe, a istnienie tego quasipaństwowego, mafijnego tworu jakim jest „niepodległe” Kosowo powoduje wzrost zagrożenia islamskiego w Europie), ekspresowo uznanego przez Zdradka Sikorkę na rozkaz centrali berlińskiej i waszyngtońskiej, jest dla władającej nami sitwy tematem niewygodnym.

Cokolwiek by nie mówić o serbskich poczynaniach na Bałkanach, zwłaszcza zbrodniach w Vukowarze i Dubrowniku, a także o mocno czerwonym zabarwieniu, przynajmniej w latach 90tych,  idei Wielkiej Serbii, to oderwanie od niej Kosowa drogą NATO-wskiej agresji, ustanowienie tam państwa handlarzy organami do przeszczepów, infiltrowanego i dofinansowywanego przez wpływowe środowiska radykalnego islamu i uznanie go,  było aktem kryminalnym i niezwykle krótkowzrocznym. Zwłaszcza w  przypadku Polski, gdy słyszymy od niedawna o jakimś „narodzie śląskim”, małym ale głośnym i dość dobrze zza Odry dofinansowanym…

Przemilczanie informacji  i kłamstwa to  strategia naszych władz i posłusznych im mediów, w ostatnim okresie działania w nią  wpisane intensyfikują się; może to świadczyć o jednym- nerwowości okupanta, przeczuwającego swój koniec. Tym większy spoczywa na nas obowiązek przełamywania informacyjnego knebla, co przy dostępności Internetu jest łatwiejsze niż w epoce powielacza.

Marsz Zwycięstwa

http://www.youtube.com/watch?v=No-AWKP2ado

manifestacja za Serbskim Kosowem

http://www.youtube.com/watch?v=xPzbECbfTms

Jacek Przybylski- członek KNP Łódź

POWRÓT PSYCHIATRII REPRESYJNEJ

W czasach pierwszej komuny, tej która oficjalnie się komuną , socjalizmem bądź demokracją ludową nazywała, popularną metodą kneblowania i usuwania opozycji było zamykanie niepokornych w szpitalach psychiatrycznych. Tam delikwent ubezwłasnowolniony i nafaszerowany odpowiednimi lekami, bądź potraktowany terapią elektrowstrząsowi, zmieniał się w obślinionego zombie, niepamiętającego jak się nazywa. Metoda ta była wygodna dla rządowych bandziorów z kilku powodów; nikt nie mógł oskarżyć ich o stosowanie represji, bo przecież delikwent trafiał do ośrodka „opieki medycznej”, nie zaś do łagru lub „pod stienku”. Na forum międzynarodowym, przedstawiciel socokupanta, mógł takowe internowanie u czubków tłumaczyć troską władzy ludowej o obywatela, nawet niepokornego („wicie, rozumicie, on taki niewdzięczny, niepokorny, pisał i mówił źle o nas, a my dobrzy, opiekuńczy, do szpitala go, do pościeli czystej, co by sobie nic nie zrobił, co by przemyślał jak władzę ludową, która z sercem do niego, nieładnie szkalować”), obawą o jego życie i zdrowie. Któż będzie tak nikczemny i takiej troskliwej władzy, za podatki ludu pracującego dysydenta leczącej, łamanie jakichkolwiek praw zarzuci?

Równocześnie następowała dyskredytacja takiego osobnika w oczach społeczeństwa, potencjalnych słuchaczy jak i tejże międzynarodowej opinii („tocz on wariat, panie, w szpitalu go zamknęli, żeby samobójstwa nie popełnił, wariata słuchać, jakże to?”). Na swoje nieszczęsne jednak, nieznający umiaru czerwony okupant połowy Europy zapakował do rozrzuconych po swoim terytorium różnych „Tworek” taką liczbę „wariatów” z krytycznym nastawieniem do władzy, że nawet dość „wolno kminiący” przedstawiciele społeczeństw zachodnich, zwłaszcza zafascynowanych lewactwem społeczeństw Zachodniej Europy, załapali o co w tym chodzi.

przypadek, p. Marka Litwiniaka, właściciela nieruchomości przy przebudowywanej ul. Marsa w Warszawie, czekającego (podobnie jak inni właściciele położonych przy tej ulicy nieruchomości) przeszło 15 miesięcy na prawomocną decyzję o odszkodowaniu za wywłaszczenie, który aktywnie przeciwstawiał się państwowemu bezprawiu, pokazuje że eurokomuna i jej  POlscy kolaboranci postanowili skorzystać z doświadczeń swoich stalinowskich poprzedników. Pan Litwiniak, podczas jednego z protestów, przed kamerą, stwierdził że „ w tym kraju to się trzeba podpalić żeby coś załatwić” ( co z resztą nie jest dalekie od prawdy, wie to każdy kto kiedykolwiek musiał zmagać się z POlskim Lewiatanem, w jakiejkolwiek kwestii, a nie chciał załatwiać sprawy łapówką i nie miał znajomości). Skutkiem tej szczerej wypowiedzi było zatrzymanie p. Litwiniaka przez POlicję następnego dnia i umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym w Drewnicy.  Jak poinformował syn p. Litwiniaka po umiesczeniu go w zakładzie psychiatrycznym, nie pozwolono na skontaktowanie się z rodziną.  Poniżej materiał filmowy telewizyjnego kuriera warszawskiego, zamieszczony na stronie  wykop.pl

http://www.wykop.pl/link/1051697/walczyl-o-przestrzeganie-prawa-zostal-zamkniety-w-psychiatryku/

Jacek Przybylski- członek KNP Łódź

Emerytalne hocki-klocki.

W to, że będziemy pracować krócej niż do 67ego roku życia wierzą dziś już chyba tylko  niepoprawni optymiści w stadium schizofrenicznym albo amatorzy LSD z lat 60tych, którzy od tamtego czasu po dziś dzień praktykują swoje hobby. Grono wierzących, że wydłużenie wieku emerytalnego jest podyktowane potrzebą walki z kryzysem i temu kryzysowi zaradzi, jest zapewne nieznacznie większe, niemniej należy zaakcentować tu słowo “nieznacznie”. Nawet leming nie jest bowiem stworzeniem aż tak głupim, by entuzjastycznie powitać wiadomość o tym, że będzie musiał dłużej pracować. Tymczasem władze nasze dążą po trupie do celu- tzn. realizują bez zająknięcia wszelkie befehle z Berlina, a nawet czynią to z pewnym wyprzedzeniem- jak  w kwestii ACTA . Jak wiadomo,  będąca peryferią euroreichu III Rzeczpospolita  umowę podpisała, tymczasem centrala w Berlinie wstrzymała się z podpisem, bojąc reakcji niemieckiego elektoratu.

Efektem tak idiotycznych posunięć i całego wagonu porażek gabinetu ryżego Kaszuba jest spadek poparcia w grupach elektoratu, który ten gabinet wręcz tradycyjnie popierały – czy to z antykaczystowskiego zacięcia, czy z salonowej identyfikacji, czy tez euforycznego przekonania że “lepiej być nie może bo jesteśmy w europie i możemy wszędzie jeździć”.

Najbardziej zatwardziały entuzjasta unii i polskiej partii jej POsłusznych namiestników, gdy mu podnoszą akcyzę na benzynę zaczyna kręcić nosem, wkurza się gdy dowiaduje się, że będzie musiał dłużej pracować, a gdy zaczynają kombinować coś przy Internecie – zastanawia się nad swoim głosem w następnych wyborach (do tej pory głosował na PO, nie musiał się zastanawiać, było kolorowo).

Emerytalna zawierucha powoduje dodatkowo tarcia z partnerem koalicyjnym w rządzie; PSL, nominalnie już tylko reprezentujące wieś, ale jednak, a zwłaszcza w czasie wyborów taka nominalność nabiera znaczenia, uznało że pełna akceptacja pomysłów gabinetu ryżego może je kosztować obecność w parlamencie, zgłasza swoje zastrzeżenia i poprawki, na tyle głośno by sprawiało to wrażenie odgrywania przez to ugrupowanie jakiejkolwiek podmiotowej roli.

Odpowiedzią płemieła jest, jak to wdzięcznie ujął jeden z prezenterów zawsze prawdomównej stacji TV, “pogrożenie palcem” koalicjantowi i równoczesny śliniący się, przymilny ton, zwykle ujadającego pana od owadów w stosunku do renegata z ferajny, lubelskiego bimbrownika. W tym samym czasie, ryży Kaszub (cwany Kaszub po szkodzie ;)), idąc przykładem reichskanzleriny, coś tam mamrocze o nieratyfikowaniu ACTA i konsultacjach na ten temat, społecznych, a jakże… tysiące ludzi na ulicach to chyba jedno czego się naprawdę boi, dlatego z jednej strony wiernie dyrektywy wprowadza z drugiej przed utratą władzy gubernatorskiej się broni, nowego koalicjanta szukając.

To, że jego gabinet w tej formie i z tym koalicjantem nie utrzyma się, jest wysoce prawdopodobne, jeśli nie pewne. Przedterminowe wybory albo przewrót to możliwe scenariusze dla Polski w 2012. Pytanie jakie należy zadać to, czy podobnie jak do tej pory, energia zmiany wywołana niezadowoleniem narodu zostanie skierowana na tory uprzednio opracowane przez służby, a beneficjentem zmiany będzie lubelski bimbrownik, który z powodzeniem, a i może większym zapałem niż Kaszub, wprowadzi u nas wszelkie unijne bezeceństwa, czy też zmiana ta, bez z względu na gwałtowność jej przeprowadzenia, będzie tym razem zmianą prawdziwą, powrotem do normalności, czy zaowocuje odzyskaniem suwerenności, uzdrowieniem relacji między państwem i obywatelem oraz przywróceniem znaczenia tradycyjnym wartościom.

Jacek Przybylski- członek KNP Łódź